środa, 26 kwietnia 2017

Haruhiko na wykładach!


 Nadszedł w końcu ten dzień, by Haru poczynił kolejny krok w swojej edukacji. Skoro przedszkole ma już za sobą, podstawówkę i gimnazjum jakimś cudem przeskoczył, od razu lądując w liceum, wczorajszego dnia przyszło mu poznać trochę studenckich realiów :) Tym samym, odbyliśmy wczesnym rankiem najdłuższą podróż, jaką mu dotychczas przyszło: z Banina do Bydgoszczy. Do wczoraj Haru poruszał się po świecie jedynie na własnych łapach, naszych rękach bądź samochodem, jednak wczorajsza wyprawa wymagała od niego zmierzenia się również z autobusem i pociągiem. Jak się można domyślić, w pierwszym przypadku nie było szczególnie kolorowo; trafił nam się bardzo stary pojazd, wydający z siebie okropnie głośne dźwięki, które nie do końca przypadły Haru do gustu. Z moim jednak wsparciem dotarliśmy do Gdańska, gdzie przyszło nam poczekać na pociąg; w tym czasie Haru nieco się zdrzemnął, coby podładować baterie na cały dzień; to samo zresztą robił w naszym TLK, po uprzednim zwiedzeniu naszego przedziału wrócił do transportera i nadrabiał stracony sen. Podróż minęła nam szybko, kolejny etap był jednak znacznie cięższy do pokonania. Nie dość że Haru już swoje waży, to jeszcze jego transporter również. To połączenie i odległość nieco mniejsza niż kilometr, by dostać się na uczelnię ( w dwie strony) sprawiły, że poczułam w kilku fragmentach ręki ból, jakiego jeszcze nigdy od nadwyrężenia nie miałam. Ale co tam, było warto! 





Kiedy udało nam się doczłapać na trzecie piętro, gdzie odbywały się nasze wykłady, Haru od razu zwrócił na siebie uwagę części żeńskiego grona studentów. Zaczęło się głaskanie i robienie zdjęć, co Haru przyjął ze znanym już sobie spokojem, jedynie zaciekawiony nowym otoczeniem. W sali wykładowej po uprzednim doczepieniu do szelek smyczy, mój złoty chłopiec miał szansę nieco rozejrzeć się po sali; oczywiście to, co leżało poza jego zasięgiem było najciekawsze. Zwiedzał, obserwował leżącego na przedzie sali psa, a dokładniej jego co jakiś czas machający ogon, zaczepiał studentów, chociażby stając na dwóch łapach i wyciągając się, by zobaczyć, co ciekawego notowali, dostawał smakołyki, był głaskany (nie miał problemu żeby wykładać się na plecach do głaskania) i zajmowany zabawą, czy też okazjonalnie wskoczył na ławkę, która nie była zbytnio zajęta. Nadeszła jednak upragniona przerwa, kiedy w końcu przeszłam się z nim po całej sali. Ileż było radości! Szybko znalazł się na parapecie, skąd mógł patrzeć na świat z perspektywy, z jakiej dotychczas nie miał szans. Po tym, jak zrobiliśmy kilka okrążeń i Haru zajrzał w każde możliwe miejsce, w głowie zaświtał mu szalony pomysł: zrobimy sobie przebieżki! Jak pomyślał, tak zrobił i w ten sposób pokonaliśmy pół sali, nim w końcu zatrzymał się na tyle długo, bym mogła wziąć go na ręce, spokojnie tłumacząc, że tak hasać to mógł sobie na działce i dłuższej smyczy niż nasze wczorajsze skromne trzy metry. Nadszedł więc czas na relaks, który Haru spędził na naszej ławce po uprzednim zabraniu z niej laptopów.
Kolejny wykład nie był już dla nas taki emocjonujący, nie musiałam więcej wstawać, by uwalniać go po tym, jak zaplątał smycz między nóżkami ławek i krzeseł; Haru zdecydował, że skoro nasza ławka na powrót jest zajęta, to skorzysta z okazji i prześpi się na ławce siedzącej przed nami koleżanki. Dlatego też, bez większych próśb, wskoczył na blat, rozłożył się na blacie, swoje cudne łapki wyciągając na zeszycie, w którym koleżanka notowała i zadowolony dał się porwać zapewne jakimś przyjemnym snom.








Po wykładzie wędrówka na dworzec, kiedy mięśnie coraz bardziej odmawiały posłuszeństwa, ale udało nam się dotrzeć! Okazało się, że nie tylko mamy szczęście, gdyż wkrótce miał pojawić się opóźniony pociąg, to jeszcze Haru szybko zwrócił na siebie uwagę oczekujących na pociąg, szczególnie pewnej uroczej dziewczynki. Jako że na w poczekalni znajdowała się spora ilość włochów, a ja nie byłam pewna, czy ta na pewno mówi po polsku, nie odważyłam się od razu jej zagadnąć. Podeszła jednak z mamą, podczas gdy Haru stał na ławce, wyglądając za drepczącym po posadzce gołębiem. I jak zaczęłyśmy rozmawiać, to skończyłyśmy dopiero w Gdańsku; okazało się, że Zoja, młoda wiolonczelistka właśnie spiesząca się na konkurs, od przeszło dwóch tygodni jest właścicielką koteczki rasy rosyjski niebieski, a do tego wielką miłośniczką kotów. Chociaż pierwotnie w pociągu miałyśmy siedzieć w zupełnie innych wagonach, szybko okazało się, że jedynie w tym, w którym jechała Zoja z mamą były podwójne wolne miejsca. Los chciał tak, że z Haru siedliśmy w sąsiednim rzędzie, jedno miejsce dalej. W ten sposób Zoja, tak jak miała nadzieję jeszcze na dworcu, mogła spędzić podróż razem z Haru, a ja miałam wspaniałe towarzystwo na te półtorej godziny. Tematów dotyczących kotów, jak się można spodziewać, nie było końca, a podróż minęła nam ekspresowo. Haru w tym czasie ucinał sobie drzemki, co jakiś czas wychodząc z transportera na małą porcje głaskania :)
Powrót auobusem nie był już tak uciążliwy; tym razem Haru, wiedząc, z czym ma do czynienia, spokojnie spędził podróż na moich kolanach i do transportera wrócił dopiero, gdy musieliśmy przesiąść się do samochodu.
I cóż, byłam przekonana, że moje złotko będzie odsypiało swoją nową przygodę aż do wieczora, ten jednak zdawał się mieć jeszcze więcej energii niż na co dzień :)





 

Zadowoleni po tak owocnym dniu uznaliśmy, że to z pewnością nie ostatni taki wyjazd na uczelnię!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz