środa, 1 marca 2017

Cud narodzin!



Od wczoraj są z nami nasze najmłodsze maluszki - Miot M od mojej kochanej syberyjskiej dziewczynki Yuuki (Nastasja Siberian Dream*PL) oraz Haruhiko Fantasmagoria*PL.
Był to niezwykle wyczekiwany przeze mnie miot z trzech powodów: po pierwsze, ostatni miot syberyjczyków urodził się w listopadzie 2015 roku, po drugie ostatni miot Yuuki urodził się w grudniu 2014 roku, a po trzecie ojcem miotu jest mój ukochany, wyciumkany Haru.
Oczekiwanie było ogromne... Termin wypadał między piątkiem a niedzielą, więc już od piątku byłyśmy w pełnej gotowości na przyjście maluszków. Yuuki, słysząc to, uznała, że wykorzysta to do granic możliwości. Toteż od piątku siedziałyśmy ciągle w pokoju, w którym miała rodzić, wołała mnie, wchodziła do porodówki, a najczęściej po prostu wykładała się do głaskania. I mruczała. Godzinami.

                                       

Minął piątek, spałyśmy sobie razem z Haru, który chciał być blisko mnie. Minęła sobota, na poród się nie zbierało, toteż z mamą liczyłyśmy, że może Yuuki chce urodzić w dniu jej urodzin. Ale nie, minęła i niedziela. W poniedziałek zostałam w domu,  I czekałyśmy. Yuuki wręcz się po mnie pokładała, mruczała, już widać było, że poród się zbliża. Jest kotką gadającą, ale tego dnia jej głos był inny, ciągle kładła się na plecach, zapewne tak było wygodniej. Brzuszek zmieniał kształt, kociaczki musiały powoli przesuwać się w dół... No i też kwestia Haru - tym razem jak podszedł do porodówki, dostał łapką po głowie - ewidentnie Yuuki nie życzyła sobie dłużej jego obecności w pokoju.
Spędziłyśmy cały dzień na materacu i dopiero po 21, leżąc sobie tak i mrucząc na plecach, odeszły jej wody.
Szybka akcja: przygotowanie stanowiska do rodzenia, zawołanie oczekującej na wieści mamy, która w tym czasie spędzała czas z maluszkami Goyki. My gotowe - Yuuki nawet usadowiła się w porodówce. I czekamy. Mijały minuty, ale nie było widać żadnych znaczących skurczy. Dopiero prawie po dwóch godzinach zaczęła się napinać, akcja na dobre się rozpoczęła. Skurcze były rzadkie, po dwa co kilkanaście minut, ale zaraz przed północą pojawił się pęcherz płodowy z widocznym ogonkiem w środku... Niestety po chwili skurcze ustały, błona pękła i kocię cofnęło się do środka.
Yuuki zajęła się wylizywaniem siebie i materiału, na którym leżała.
W międzyczasie do drzwi zaczął dobijać się Haru zwabiony wydawanymi przez kotkę dźwiękami i ostatecznie musiał zostać zamknięty w moim pokoju, żeby nie zakłócać spokoju rodzącej.
Czas pędził nieubłaganie, minęło dwadzieścia minut bez skurczu, nastąpiła próba pobudzenia jej poprzez delikatny masaż pochwy... i ta świadomość, że pod palcem ma się ogonek maluszka, któremu kończy się czas. Kiedy nie przynosiło to większych efektów - maksymalnie do dwóch skurczy, nastąpiła szybka decyzja - jedziemy do kliniki. Kocięciu uwięzionemu w drogach rodnych  groziło niedotlenienie.
Samo pakowanie wszystkiego, co byłoby potrzebne, gdyby akcja porodowa wznowiła się w trakcie jazdy, droga jak i oczekiwanie w klinice na zajęcie się kotką, podczas gdy formalności musiały zostać wypełnione - było koszmarem. Gdzieś w głowie cały czas pojawiała się myśl, że istnieje ryzyko cesarskiego cięcia.
Ale chyba najgorsze z tego wszystkiego było zabranie Yuuki i hasło 'będziemy dzwonić'.
Nie wiem, co sobie wyobrażałam, ale z całą pewnością nie to że będę musiała zostawić moją rodzącą kotkę samą, że po raz pierwszy nie będę przy narodzinach maluszków. Zakładałam, że spędzę tę noc w poczekalni, czekając na dobre wieści.. Nieważne, że pod kurtką miałam na sobie piżamę, na głowie krzywo związane gumką włosy i walące z nerwów serce. Mogłam czekać, wolałam być na bieżąco.
Ale przyszło nam wracać samym, bez transporterka, bez kotki i maluszków.
Mama musiała jechać rano do pracy, poszła spróbować zasnąć, podczas gdy ja leżałam w łóżku z wtulonym we mnie Haru, ciągle zerkając na telefon. Minęła godzina, którą Yuuki dostała w ramach szansy na naturalny poród, telefon milczał. W którymś momencie zasnęłam, obudziłam się po piątej, ale wciąż nie było żadnych informacji. Mama wstawała do pracy, więc zadzwoniła do kliniki.
Urodziła naturalnie dwa kociaczki, na resztę jeszcze czekano.
Radość. I ulga. Mimo długiego czasu spędzonego w drogach rodnych, maluszek rodzący się tyłem nie udusił się... Po kilku godzinach był już cały komplet - pięć dziewczynek <3

















*
Dotychczas nie było w naszej hodowli tak ciężkiego porodu. Oczywiście, jedne były łatwiejsze, drugie trudniejsze, ale nigdy nie zdarzyło nam się jechać po pomoc do kliniki, nigdy nie było aż tak dużego zagrożenia.
Ale nie było też łatwo...
Miot A - pierwszy poród jaki odbierałyśmy - 2013 rok. Pierwszy kociak, Aigo rodził się tyłem, łapką i ogonkiem. Nie było łatwo, podobnie jak teraz, błony pękły, kociak się cofnął, kotka przez jakiś czas nie miała skurczy. Skurcze się pojawiły, to utknęła głowa, a kotka pod wpływem bólu wstała... I przez kilka długich minut bałyśmy się, że kocię nie przeżyje, przestało się ruszać, ale nie, jeszcze kilka mocniejszych skurczy i pierwszy maluszek w naszej hodowli był na świecie <3 Kolejne dwa rodziły się już ładnie, główką, natomiast na czwartego - Asterixa, musiałyśmy czekać kilka godzin.

Zdjęcie użytkownika Katarzyna Flisik.

Miot B - pierwszy poród Yuuki. Mama była jeszcze w pracy, mnie szybko tata odebrał ze szkoły, na chwilę po wejściu do pokoju odeszły wody. Mimo przygotowanej porodówki Yuuki uznała, że będzie rodziła w łóżku, bo dlaczego by nie. Początkowo wszystko szło dobrze, kociaczek zaczął się pojawiać, kiedy wyszedł do połowy, Yuuki nagle zerwała się z miejsca - tata złapał ją w ostatniej chwili, kolejny skurcz, Bankai był już na zewnątrz. Bakari urodziła się bez problemu niedługo później, po czym nastąpiła ponad sześciogodzinna przerwa. Pojawiły się skurcze, kocię szło tyłem. Błona pękła, Bali cofnęła się, a skurcze zniknęły. Z mamą odliczałyśmy czas, nasza pani weterynarz na telefonie, w ciągu dwudziestu minut skurcze wróciły i po chwili koteczka była z nami.



Miot C - pierwszy poród Suri.  Akurat odbywało się nieduże przyjątko z okazji 40tych urodzin taty, Suri nie wyglądała, jakby zbierało jej się na rodzenie. Niemniej została zamknięta w pokoju z porodówką, a my wyszłyśmy z założenia, że tak jak dotychczas, gdy będzie blisko, Suri zacznie to sygnalizować miauczeniem. Ale nie. Między jednym zajrzeniem do niej a drugim... pojawił się pierwszy maluszek. Suri nie dość, że urodziła go sama, przegryzła pępowinę i osuszyła, to jeszcze maluszek już szukał sutka, do którego mógłby się przyssać. Kolejne kociaczki rodziły się w piętnastominutowych odstępach, przy niemal niewidocznych dla nas skurczach.

Zdjęcie użytkownika Katarzyna Flisik.

Miot D - pierwszy poród Goyi. Pomijając fakt, że Goya dostała skurczy leżąc sobie jak gdyby nigdy nic na łóżku, był to poród całkiem spokojny i chociaż  dwa maluszki rodziły się tyłem, szło to dość sprawnie. Dante urodził się o trzeciej nad ranem po mniej więcej siedmiogodzinnej przerwie od poprzedniego maluszka.

Zdjęcie użytkownika Katarzyna Flisik.

Miot E - drugi poród Yuuki. Tym razem również nie spieszyła się z porodem i urodziła w środę, chociaż poprzednie dwa dni byłam w domu i ja i mama. Był to pierwszy całkowicie samodzielnie odebrany przeze mnie poród. Było lżej niż teraz, chociaż przy ostatnim skurczu, który wypchnął na świat pierwszego kociaczka Yuuki wgryzła mi się w rękę. Przy kolejnych była już spokojniejsza i ostatecznie urodziła szóstkę kociąt w ciągu siedmiu godzin.

Zdjęcie użytkownika Katarzyna Flisik.

Miot F - pierwszy miot Rihanny. Nasza biała dama była najbardziej oporna, jeśli o poród chodzi. Dotychczas kotki raczej były przez niego po prostu zaskoczone. Rihanna jednak, mimo skurczy, nie chciała siedzieć w porodówce. Albo jak już weszła, to nie podobał jej się podkład. Kołderka też była nieodpowiednia i dopiero jak schowała główkę pod puchatym kocykiem, uznała, że się położy. Nie miała problemów z samym porodem, a nasze działania nadzorował z fotela Sherlock. Który potem odsypiał to ciężkie przeżycie aż do wieczora.

Zdjęcie użytkownika Katarzyna Flisik.

Miot G - pierwszy miot Dracony. Najcięższy z dotychczasowych z kilku powodów. Po pierwsze - kiedy pojawiła się pierwsza błona, wszystko było w porządku, ale nagle pojawiła się jakby druga... Na szczęście po kilku skurczach na świat przyszedł mały Grell. Ale... pierwszy raz kocię się nie ruszało. Szybka reanimacja, odsysanie śluzu z pysia. Nagle ruch języka. W międzyczasie Draco dostała kolejnych skurczy i pojawił się dużo większy Gareki. Szybka akcja, oporządzenie drugiego kociaczka i powrót do pobudzania Grella, który nie wykazywał większego zainteresowania ruszaniem się. Po kilku minutach pocierania szorstkim ręcznikiem po plecach jednak jakby przełączył się w nim jakiś przełącznik i nagle z krzykiem ruszył na sutki, wkrótce uskuteczniając już walki o jak najlepsze miejsce. Kolejna na świat przyszła Gaara. Koteczka była słaba o niskiej masie urodzeniowej. Następna była Gina, która po chwili już dołączyła do szamotania się przy sutkach. Z Gaarą jednak wciąż nie było dobrze, w przeciwieństwie do Grella pobudzanie nie pomagało. Jednak walka o nią przez trzy kolejne, praktycznie bezsenne doby odniosła pełen sukces :)

Zdjęcie użytkownika Katarzyna Flisik.

Miot H - drugi miot Suri. Rodziłyśmy sobie we dwie w moim pokoju, z moją niewielką asystą. Znowu szybciutko i bezproblemowo.

Zdjęcie użytkownika Katarzyna Flisik.

Miot I - drugi miot Goyki. Tym razem również obyło się bez długiej przerwy i przyprawiających o zawał serca momentów.

Zdjęcie użytkownika Katarzyna Flisik.

Miot J - drugi miot Dracony. Tym razem Dracony poszło szybciutko i bezproblemowo, a obie dziewczynki - Jolie i Joga niedługo po narodzinach już ciumkały sutki.

Zdjęcie użytkownika Katarzyna Flisik.

Miot K - drugi miot Rihanny, a zarazem pierwszy miot devoni, który odbierałam bez pomocy mamy. Niestety tak się złożyło, że tym razem nie mogła wziąć wolnego w pracy, a Rihanna nie czekała do popołudnia. Obyło się bez większego stresu, tylko, podobnie jak kilkakrotnie wcześniej, pierwszy kociaczek rodził się tyłem, błona pękła, maluszek się cofnął i chwilę trwało, nim pojawiły się kolejne skurcze. Mimo to poród był spokojny i nie trwał długo.

Zdjęcie użytkownika Katarzyna Flisik.

Miot L - trzeci miot Goyi, a zarazem najbardziej zwariowany. Chociaż czekałyśmy na maluszki w sobotę, kotka nie spieszyła się... a pierwszego maluszka, Luxusa, urodziła bez żadnej pomocy przy mamie w łóżku, kiedy rodzice spali. Obudził ich dopiero pisk maluszka, który już był suchutki <3 Kolejne trzy przyszły na świat bez większych odstępów czasu.

Zdjęcie użytkownika Katarzyna Flisik.

Każdy poród jest wyjątkowy, każdy pozostaje w naszej pamięci.
Hodowla jest czymś pięknym i wiadomo, zdarzają się lepsze i gorsze momenty, ale nie wyobrażam sobie, bym w przyszłości nie miała jej kontynuować. Każdy moment życia z naszymi kotami jest czymś cennym i niesamowitym. Czas ciąży, proces wychowywania kociąt, wybieranie tych właściwych domków jak i wszystkie te inne dni w roku, kiedy po prostu spędzamy czas z naszymi przyjaciółmi, otoczeni ich miłością, bawiąc się z nimi, głaszcząc i całując - każde jedno jest bezcennym doświadczeniem.
A pełne miłości i zaufania spojrzenia kotki, która razem z nami cieszy się swoimi maluszkami, są największym wyróżnieniem za naszą pracę, czas i miłość, które tworzą Fantasmagorię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz